wtorek, 9 kwietnia 2013

7. Rozdział V&D.

Od samego rana plątałam się bez celu po ośrodku. Jeszcze niedawno puste korytarze stawały się coraz bardziej zaludnione a cisza panująca dotąd została przerwana.

Nigdzie nie widziałam Freddiego ani Ash'a. Właściwie było mi z tym całkiem dobrze, może w końcu będę mogła trochę od wszystkiego odpocząć, przemyśleć niektóre sprawy. Niestety zaszycie się w cichym kącie nie było możliwe, muszę być w miejscu, w którym chociaż jedna osoba kontroluję moje zachowanie. Przykre. Jedynym miejscem w którym jestem z ludźmi nie czując ich obecności jest biblioteka więc tam też postanowiłam się udać.

Wchodząc do środka poczułam zapach starych książek, uwielbiałam go, on pozwalał mi odpłynąć bardziej niż jakiekolwiek używki. 
Usiadłam na ziemi opierając się o drewniane półki i biorąc pierwszą lepszą książkę pogrążyłam się w lekturze.







Kończąc setną stronę na chwilę wróciłam do rzeczywistości, i ON tam był. To co działo się w mojej głowie w tej chwili nie jest do opisania, poczułam nieprzyjemne uczucie w brzuchu, lekko zakręciło mi się w głowie a do oczu napłynęły łzy. To był JOSH. Siedział naprzeciwko mnie i z zaciekawieniem przyglądał się każdemu mojemu ruchowi.

Więc wrócił, nie zmienił się. Ale dlaczego wrócił? Po co?

Te pytania same nasuwały się na myśl, jednak ze spokojem zamknęłam oczy pozwalając pojedynczej łzie spłynąć po moim policzku, jednocześnie odstawiłam książkę i wstałam, kierując się powoli do wyjścia.

                                                                              *** 
Od dłuższej chwili wpatruję się z zaciekawieniem w kobietę, która z wielkim przejęciem opowiada mi coś co w ogóle mnie nie obchodzi. Dowiedziałam się co u sąsiadów, że Stanley w końcu raczył się odezwać, Tata się o mnie martwi … och tak na pewno w to uwierzę.
- Destiny proszę … nie wiem czemu mnie tak karzesz ….
- Proszę ? – zapytałam z niedowierzaniem .

- Nie rozumiem czemu nie możesz ze mną porozmawiać, wiem jest Ci ciężko ale my też jesteśmy w trudnej sytuacji, powinnaś nas zrozumieć. To nie nasza wina, że nie mogliśmy się widzieć w tym czasie, po prostu pani psycholog na to nie pozwoliła, byłam pewna, że przynajmniej zamienisz ze mną parę zdań, nawet Ivy mówiła, że jest już z tobą lepiej, gdy się widujecie to podobno zdarza Ci się nawet uśmiechać…. Ja tego nie widzę, nie potrafię zrozumieć czemu ze swoją kuzynką  jesteś bliżej niż z własną matką – pojedyncza łza spłynęła po policzku mojej rodzicielki, zrobiło mi się źle, że z mojego powodu ona cierpi.
- Ty nic nie rozumiesz …. Zostawiłaś mnie tu samą,  tata tak samo nawet nie próbowaliście ze mną porozmawiać.
- To nie tak – przerwała mi.
- Nie wmówisz mi, że Ivy pozwolili się ze mną widywać a wy nawet nie mieliście prawa do telefonu . .
- Przepraszam. . .
 - Myślę, że na dzisiaj już wystarczy, proszę nie przychodź tu więcej . . . Nie chce abyś się nade mną litowała wracaj do normalnego życia … - wstałam i powoli opuściłam pomieszczenie w którym spędziłam ostatnią godzinę. 


                                                               ……………………………………

Znów o zrobiłam, długo się przed tym broniłam ale moja słabość wygrała, cała zapłakana przeglądałam się nowym ranom które znajdowały się na moim nadgarstku.
Obiecałam sobie, że nie będę tego robić, ale jak zawsze okazałam się tchórzem. Minęło sporo czasu dopóki doprowadziłam się do jakiejś normy.
 No nic nie mogę spędzić tu całego dnia, rękawy bluzy delikatnie i powoli osunęłam w dół co by zakryć dokładnie wszystkie skaleczenia. Spokojnie opuściłam pomieszczenie i kierowałam się w stronę pokoju.
- Cześć Des. Co u ciebie ? – przede mną ukazała się twarz Dylana.
 - Hej – odpowiedziałam szeptem.
- Ej co się stało ? Płakałaś ?

 - Nic się nie stało, jeśli pozwolisz pójdę już ok. ?-Spuściłam wzrok i szybko wyminęłam chłopaka miałam nadzieje, że sobie odpuści i nie będzie drążyć tematu, niestety myliłam się po chwili poczułam okropny ból w okolicy prawego nadgarstka.

- Proszę Cię puść mnie – po moich policzkach spłynęła pojedyncza łza.
- Puszczę jeśli powiesz co się dzieje – chłopak coraz mocniej zaciskał swoją dłoń wokół mojej ręki co sprawiło, że kolejne łzy spływały po moich policzkach.
- Proszę, to boli …   - chłopak nie reagował, zamiast to podciągną rękaw mojej bluzy, nigdy nie zapomnę zdziwienia na jego twarzy, bałam się, że zacznie zadawać pytania na które nie znam odpowiedzi. Ku mojemu
wielkiemu zdziwieniu chłopak zachował się całkiem inaczej, już po chwili znajdowałam się w jego objęciach
- Proszę, musisz mi obiecać, że nigdy więcej tego nie zrobisz – nie odpowiedziałam mu, wiedziałam, że gdy będę miała gorszy dzień znów pójdę na łatwiznę i to zrobię – Proszę … dla mnie ? – Dylan odsuną mnie od siebie po czym popatrzył mi głęboko w oczy, wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści
- To jak ? 

- Dobrze obiecuję. - Jest to wymuszona obietnica, ale może akurat pomoże ?

                                                                       
  ***
                                                                                                                                                                   
Cześć wam :)
A więc tak jak było w info. liczba odwiedzin rośnie a komentarze stoją w miejscu, trochę nam przykro ale mamy nadzieję, że to się poprawi :)
Ps: Jeśli czytasz bloga i podoba on Ci się lub nie  kliknijcie odpowiednio w prawym górnym rogu :)
Prosimy o szczere komentarze i mamy nadzieję, że rozdział jest w porządku. Do następnego :) !!! ♥